In this video I show you the HardwiredTo Self Destruct CD by Metallica.I unbox the product completely for you and show you every content in detail. You c
Limited edition (around 2200 pressed) on translucent green vinyl available through pre-order through The Met Club. Comes in a gatefold jacket with printed lyric insert sheets and digital download card. Recorded and mixed May 2015 - August 2016 at HQ in San Rafael, CA. Mastered at Dave Collins Mastering, Los Angeles, CA.
Hardwired to Self-destruct does not continue the path as laid down by its predecessor, rather it opens and closes with a taste of the fast thrashy Metallica that fans have been clamoring for but book ending a mostly bland album that is a senseless two disk effort (seriously, why a double for this?) which gives absolutely nothing away upon first
It's difficult moving on from the first CD of Hardwiredto Self-Destruct, as each cut holds it's own and deserves repeated spins. Long in the making, with guitarist Kirk Hammett missing-in-action during the writing process, the second disc of Hardwiredto Self-Destruct is where the lengthy work hits an occasional snag. The second set of six
Hardwired to Self-Destruct, an Album by Metallica. Released 18 November 2016 on Blackened (catalog no. BLCKND031-1; Vinyl LP). Genres: Heavy Metal. Rated #1524 in
Since the release of their self-titled album in 1991, Metallica have been one of the most successful and popular heavy metal bands in the world. Hardwired…To Self-Destruct is the band’s tenth studio album, and was released on November 18, 2016. The album received positive reviews from critics, and debuted at number one on the Billboard 200
. obejrzyj 01:38 Thor Love and Thunder - The Loop Czy podoba ci się ten film? Hardwired...To Self-Destruct – dziesiąty album studyjny amerykańskiej heavymetalowej grupy Metallica, który ukazał się 18 listopada 2016 roku nakładem należącej do zespołu wytwórni Blackened Recordings. Na dwupłytowym wydawnictwie znalazło się dwanaście premierowych utworów. Do każdej z piosenek na płycie został zrealizowany teledysk. Premierę albumu poprzedziły single „Hardwired”, „Moth Into Flame” oraz „Atlas, Rise!”, a potem wydano jeszcze trzy dodatkowe single: „Now That We're Dead”, „Spit Out the Bone” i balladę „Halo on Fire”.
Nikt nie spodziewał się (tak szybko) także nowej płyty Metalliki. Jednak to ostatni żart z cyklu „Meta i jej nowy album”. Słowo ciałem się staje. Nie będzie nowego filmu, książki, sygnowanego piwa, wina, karmy dla psa, trasy na trzydziestopiecioitrzymiesiaclecie istnienia zespołu ani nawet wystawy dmuchanych lal z kolekcji sąsiada Kirka sprzed 20 lat – będzie najprawdziwszy, dwupłytowy materiał! Jaraliśmy się wczoraj wszyscy premierą nowego kawałka jak Joanna d’Arc w 1431. Dzisiaj emocje trochę już opadły, szok i niedowierzanie chowamy w kieszeń, a przechodzimy do oceny. O najbardziej wyczekiwanym albumie ostatnich 8 lat słów kilka:Aleksandra:Metallica w końcu odkrywa karty, a tam… para jopków. Jako wieloletnia fanka Mety z przykrością muszę stwierdzić, że moje oczekiwania co do płyty (na którą zespół każe sobie czekać 8 lat!!!) były zbyt wygórowane. Czyli to na prawdę to? Nie kolejna książka, wywiad czy wykonanie hymnu. Tak bardzo wyczekiwany album już za 3 miesiące! Zaparło mi dech w piersiach i…”No tak, dzisiejsza Metallica, tego można było się spodziewać” – przemknęło mi przez myśl, w połowie nowego kawałka. Brzmienie rażąco podobne do „Death Magnetic”, a miało być tak świeżo i nowo. Jest chaotycznie i męcząco (mimo, że utwór nie trwa 10 minut..). Gdzie podziały się przemyślane, harmonijne, a przede wszystkim ciekawe kompozycje? Tytuł płyty budzi we mnie mieszane uczucia, ale mogło być gorzej. Co do okładki, całkiem dobry pomysł jak na mój gust, lecz wykonanie – leży. Nie da się zadowolić wszystkich, ale serio, zajęło Wam to 8 lat?Choinek:Ten krążek nie zrewolucjonizuje muzyki, jak żaden wydany w ostatnich latach przez metalowych gigantów, a kto spodziewał się, że będzie inaczej chyba zapomniał łyknąć leków. To co Meta miała najlepszego, dała muzyce już wiele lat temu. Jednak oceniając ich poczynania bez użycia taryfy ulgowej i pryzmatu legendy… cholera, wypuścili kawał dobrego grania! Chwała im za wyczekiwany, porządny numer, który nie męczy przez 12 minut, za utwór pełen urozmaiceń i za konkretne złojenie nam dupsk. „Hardwired” to echo „Death Magnetic”, ale jest w nim to „coś”, co przywróciło mi utraconą wiarę w nowy album. Z kolei okładka płyty i singla odebrała mi wiarę w… ludzkość. Straszny rak, nie wiem kto to zaprojektował, ale polecam mu/jej z gaży za tę robotę opłacić sobie dobrego psychiatrę. Byle do 18 listopada!Jamic:Po tylu latach oczekiwań nareszcie stało się – Metallica opublikowała pierwszy singiel z nowego krążka, a wraz z tym odkryła chyba wszystkie karty nadchodzącego wydawnictwa. Była podjarka, były emocje…niestety to wszystko opadło po kilku przesłuchaniach. „Hardwired” bowiem nie ma do zaoferowania niczego ponadprzeciętnego, czego nie miałoby chociażby „Death Magnetic” (wyjątkiem jest tutaj brzmienie, Greg Fidelman tym razem naprawdę się postarał). Gitary tną jak należy, na pierwszy rzut oka (a właściwie ucha) wszystko brzmi jak należy. Gdy porównamy jednak kompozycję z singlami pozostałych ekip Wielkiej Czwórki, to trzeba przyznać, iż nowe dzieło amerykańskiej kapeli niczym się nie wyróżnia. Wyróżnia się za to okładka albumu, jak i singla. Negatywnie. Mam chociaż nadzieję, że skoro potrafią sparafrazować motyw graficzny „Odd Fellows Rest” Crowbaru, to przemycą i trochę nowoorleańskich brzmień do jednak dobrej myśli, podwójny album powinien wszystkim fanom wynagrodzić tyle lat oczekiwania na następcę „Death Magnetic”. Zapewne będzie miksem wszystkiego po trochu, dzięki czemu jestem przekonany, że każdy fan Metalliki znajdzie tam coś dla siebie. Niepokoi mnie tylko jedno – gdy Metallica nie wydaje albumu wszyscy płaczą czemu tak długo, gdy pojawia się singiel spotykam się z komentarzami, iż ta kapela nie powinna nic nagrywać po 91 roku. Nigdy wszystkim nie dogodzi…Lockheed:8 lat oczekiwania, dziesiątki wywiadów, materiałów ze studia umiejętnie podsycających zainteresowanie, dramatyczne historie o zaginionym telefonie Kirka – i wszystko prowadzi nas do tego dnia. Potężna Metallica uderza z nowym materiałem i… haniebnie pudłuje. Ciężko wskazać nawet, co boli najbardziej. Pierwsze sekundy zapowiadają coś naprawdę niezłego, więc panowie postanowili rozciągnąć je na całą piosenkę „bo może to kupią”. Ja nie kupiłem – tak jak i solówki dodanej po to, aby była. Tekst jest naprawdę zły – Metallica nigdy nie kojarzyła mi się z najwyższej jakości liryką, ale jednak jakoś do „Czarnego Albumu” całość miała ręce i nogi. Dodatkowo sposób, w jaki James te banialuki (z „we’re so fucked” na czele) wyśpiewuje, nie wzbudza jakichkolwiek emocji, jest do bólu przeciętny, bez dawnego entuzjazmu. Do tego jeszcze te abominacje, które jakiś jajcarz (yaycarz?) raczył nazwać okładkami – z każdym spojrzeniem na nie oczy bolą utrzymała formę z poprzednich albumów – tylko szkoda, że jest to forma bardzo Dudek:Wiadomość uderzyła jak grom z jasnego nieba. W jednej chwili Metallica opublikowała wszystkie szczegóły nowego albumu – tracklistę, okładkę i wideo do pierwszego singla „Hardwired”! Ok, na początek przyglądam się okładce – czy to żart? Średnio pasuje do groźnego, metalowego bandu czterech ubranych na czarno, wytatuowanych facetów (no dobra, tylko James, ale ma ich tyle, że może obdzielić wszystkich). Tytuł „Hardwired… To Self Destruct” też trochę dziwny i brzmi jakby roboczo… Ale w końcu chodzi o muzykę!Odpalam z obawami kawałek… Wow, mocarne brzmienie, perkusja i gitary tną aż miło! Do tego skandowany śpiew Jamesa i cofamy się w czasie o 30 lat do „Kill’em All”! Czy to jednak komplement? Tak, wolę taką oldskulową Metallicę, niż 8-minutowe przynudzanie w stylu „The Day That Never Comes”, którego na ostatniej płycie było zbyt wiele. Jest dobrze. Co prawda fragment tekstu „We’re so fucked, shit out of luck” kojarzy mi się raczej z komedią Tenacious D (prawie te same słowa padają w kawałku „Belzeboss”), a solówkę Kirka można było przewidzieć jeszcze przed wysłuchaniem utworu. Facet ma chyba najlepszą robotę na świecie – od 30 lat gra te same, jednym uchem wpadające, a drugim wypadające dźwięki i jest cała płyta będzie jednak powrotem do korzeni tak jak ten 3-minutowy kawałek? Wątpię. Patrzę z powrotem na spis utworów – 2 płyty, na każdej po 6 tytułów. Moim zdaniem można więc oczekiwać czegoś na miarę niedawnego „Book of Souls” Iron Maiden. Pierwszy singiel to też był zgrabny utwór, a cały album okazał się raczej zbiorem długaśnych kompozycji. Obawiam się, że Meta może w paru kawałkach też zaszaleć i przekroczyć 10 minut, a takie granie wydaje mi się u nich na siłę. Oby jednak mnie zaskoczyli, bo czekam na tę płytę z niecierpliwością!Michał Koch:Dooobra… Zobaczmy, co też przywlókł kot: poznaliśmy nazwę krążka i datę wydania, artwork oraz nowy singiel. Wybrany tytuł do mnie nie przemawia, lepiej jest jeżeli chodzi o nazwy utworów: „Moth Into Flame”, „Murder One” czy „Dream No More”, aczkolwiek tu też widzę parę straszydeł: „ManUNkind” (brzmi jak remix Linkin Park), „Am I Savage?” (wyobrażam sobie to do podkładu „Am I Evil” – Am I savage? // Yes, I am) i „Halo On Fire” (ft. Beyoncé). Nie będę oceniać jednak książki po okładce – ocenię okładkę. Jest brzydko, nawet bardzo. Praca z gatunków co autor miał na myśli: czy nowy krążek to twór kolektywu i będzie to słychać, a może Metallica to teraz jakiś czterogłowy, mitologiczny potwór? Tym sposobem przechodzimy do singla – i jego okładki, która jest jeszcze brzydsza niż artwork całości. No nic, i tak nie kupuję singli, więc ze Złym Panem widocznym na grafice widzę się ostatni raz. A singiel? Szybki, ale bez polotu. Silący się na brutalność, jednakże trochę nudny. I, co gorsza, zapomina się o nim od razu. Nie skreślam nowego albumu Metalliki, wręcz przeciwnie, czekam i wmawiam sobie, że będzie dobrze. Przynajmniej zjawią się na koncert. Jest tylko jedna rzecz, która mnie martwi: jakość tekstów. Warstwa liryczna singla przekroczyła dopuszczalne normy śmieszności. „We’re so fucked // Shit out of luck” – wy tak serio?Całe szczęście, że „Lords Of Summer” trafiło tylko na płytę z bonusami/ Smoll:Współczesna Metallica to taki chłopiec do bicia. Jakby się nie starali, cokolwiek by nie nagrali i tak dostaną lanie. A największe od swoich najbardziej „oddanych” fanów. Sam do nich nie należę, a nowy album ani mnie nie grzeje, ani nie ziębi. I tak jak ostatniego Slayera, czy Megadeth, nie będę pewnie miał ani chęci ani czasu na przesłuchanie „Hardwired” w Kowalski:Lepiej niż się spodziewałem? Chyba tak, choć nie oczekiwałem wiele. Nie mogę odmówić „Hardwired” energii, liczę jednak na lepsze kompozycje na tym dwupłytowym albumie niż ta wybrana jako pierwszy singiel. Utwór chwilami niebezpiecznie nuży słuchacza, a przecież trwa nieco ponad 3 minuty. Produkcja na szczęście jest lepsza niż na „Death Magnetic”, choć perkusja brzmi dosyć cienko. Szkoda tylko, że jako zwolennik fizycznych nośników zmuszony jestem stwierdzić, że zostaje mi tylko wersja cyfrowa – z płytą o takiej okładce wstyd pojawić się przy kasie. Pomimo tego jest wciąż lepsza niż ta zdobiąca singiel. ‘Theli’ Therionu niepewnie chwieje się na najwyższym stopniu podium absurdalnie kiepskich okładek szanujących się zespołów, mieszaniny spermy i krwi z „Loadów” nabierają nagle wartości artystycznej a „Czarny Album” zachwyca pomysłowością artworku. Miejmy nadzieję, że owa nieszczęsna „sztuka” zdobiąca zbliżający się krążek będzie jego największym płyta Metalliki w listopadzie 2016 roku? Prima aprilis! To się żart skurwielom udał. Nadal nie wierzę, ale patrzę na okładkę i słucham „Hardwired”… Grafiki tej artworkiem nie nazwę, bo artyzmu w niej nie widzę. Chyba, że autor użył go w nadmiarze. Ot, metallikowy standard, wszak od 1988 roku przyzwoitej okładki nie mieli. Co do udostępnionego utworu, to po pierwszym przesłuchaniu skomentowałem go krótkim „Death Magnetic II”. Na szczęście forma została skrócona z 7 do 3 minut. Powinno być lepiej niż 8 lat temu, ale czy naprawdę to musiało trwać tak długo?Staszek:Fanem Metalliki nigdy nie byłem i nie będę. Nowy kawałek wzbudził we mnie tyle emocji co oglądanie curlingu. Okładka jest tak paskudna że aż oczy bolą. Cieszę się, że fani wreszcie coś dostaną, ale bez urazy dla kogokolwiek – nie wskoczę z wami na hype ukrywam, że serducho mi szybciej zabiło, gdy w trakcie przeglądania jutubowych subskrybcji wyskoczył mi nowy singiel Metalliki. Jak większość słuchaczy, która swoje pierwsze metalowe zbliżenia przeżywała z „Black Albumem” czy legendarnym „Masterem”, z czystego sentymentu oczekiwałem na nowy album. „Hardwired” brzmi jak taki krótki poradnik „How to make 00’s Metallica song” Wah-wah? Check! Podwójna stopa Larsa? Check! Melodyjny głos Jamesa próbujący obudzić w sobie tego wąsatego zabójcę z początku lat 90? Check! Największym plusem tego numeru jest to, że nie męczy. Po 7 minutowych kawałkach z „Death Magnetic” na których prawie nic się nie działo, tak ładnie skondensowana i wypluta energia daje nadzieję na całkiem przyzwoity album (choć nie ukrywam, że dwupłytowe wydawnictwo i ponad 80 minut napieprzania trochę straszy powrotem do form z czasów poprzedniego LONGplay’a). W teledysku nie trzeba było wiele, muzyka sama za siebie przemówiła i takie minimalistyczne podejście i czarno-białe, mrocznie mrugające światełka wystarczyły w zupełności. Szkoda, że z takiego założenia nie wyszli przy projektowaniu okładek, zarówno do singla, jak i do albumu. Art(?)work płyty wygląda jak dziecko gwałtu kolorystyki Mastodona z „Odd Fellows Rest” Crowbara, w dodatku wychowywane w duchu Primusowego kiczu. I choć wszystkie te określenia budzą raczej pozytywne skojarzenia, to finalny efekt myślę, że można porównać z projektami uczniowskimi na informatykę pod koniec 2 klasy gimnazjum. A stronę graficzną singla trzeba zobaczyć samemu, bo w słowa to trudno ubrać… Mam uszy szeroko otwarte, jednak najczęściej dudni mi w nich muzyka ekstremalna. Nie wychodzę z domu bez książki i słuchawek, a wolny czas spędzam głównie na koncertach.
Punktem zwrotnym były ponoć dla zespołu raporty od księgowych po premierze filmu "Metallica: Through The Never". Kosmiczne efekty, kamery, które robią cuda, przeboje, które wszyscy znamy, a jednak zamiast pełnej kasy był finansowy klops. W poważnej prasie, czyli takiej która bierze pod uwagę oba człony terminu show-biznes, pojawiły się nawet analizy mówiące, że Metallica jest blisko bankructwa. Nie były to pierwszy taki przypadek, kiedy artysta wielki traci wszystko, ale postanowiono walczyć. A że najlepszą metodą jest ucieczka do przodu… Nie uprzedzając wypadków, zarysujmy jeszcze tło obyczajowe. Na festiwalach wystarczy facet z laptopem i laska w odblaskach z mikrofonem, by tysięczny tłum spijał słowa z ich ust. Na głównej stronie internetowej empiku, wciąż czołowego sprzedawcy płyt w Polsce, na zespoły takie jak Metallica nie ma miejsca. Kategorie tam obecne to: pop&rock, alternatywa, hip-hop, filmowa i nowe brzemienia. Na dumny metal, który przez lata był kołem zamachowym, bo fanów miał tak wiernych i oddanych jak teraz polski rap, zabrakło miejsca. Powiedzmy sobie wprost: metal dla wielu stał się synonimem obciachu. Do wspaniałych stosunkowo nowych twórców, jak np. Gojira nie dociera nikt poza niszami, a nowe nagrania starych, (posłuchajcie np. Iron Maiden) są parodią samych siebie, pośmiewiskiem pokroju Studia YaYo. By więc zdobyć rząd dusz trzeba było nie tylko nagrać dobrą płytę. Trzeba było odwrócić trend, pokazać, że ostre granie ma prawdziwą, a nie tylko metafizyczną moc. Metallica od lat jest w tej sytuacji, że to w nią wpatrzone są oczy. Cóż z tego, że Slayer nagrał "Repentless", album, który przed dwoma dekadami na długie miesiące zawładnąłby wyobraźnią mas wywołując palpitację przedsionków od nastawionych na full wzmacniaczy. Cóż z tego, że wydany w 2013 roku album "13" Black Sabbath wbrew jakiejkolwiek logice był arcydziełem, krążkiem wybitnym i kompletnym, skoro ani w Faktach TVN, ani w Wydarzeniach na Polsacie ani tym bardziej w Wiadomościach TVP nie powiedziano o nim ani słowa. Jedynym zespołem, który byłby w stanie do odmienić – być jak Madonna i The Rolling Stones pokazywanym w tubach newsowych - był i jest kwartet z Kalifornii. Tak, chodzi mi o Metallikę. Ale, cholera, z grupą był jeszcze jeden problem. Ludowa mądrość mówi bowiem, że nawet Zenek Martyniuk skończył się na "Kill ‘em All". Z taką etykietką ciężko iść do przodu, a to tylko – wybaczcie użycie najbardziej wyświechtanego w recenzjach związku frazeologicznego – wierzchołek góry lodowej. Bo przecież nie można zapomnieć o dyskusjach o tym, że Czarny Album to zdrada, że "St. Anger" to dziwadło przeogromne. Trzeba słyszeć wieczne dogadywanie najstarszych metali, że znać "Master Of Puppets" to przed wojną był punkt honoru każdego ułana, a teraz to tej etyki nie ma. No i bądź tu teraz mądry i uratuj zespół przed klapą. By odwrócić wszystkie te trendy trzeba cudu. Albo trzeba być artystą wybitnym, ponadczasowym. I zapomnieć o tym, co kiedyś było najgorszym bólem formacji, a co obnażył dokument "Some Kind Of Monster". Prace doktorską pewnie napisze niejeden magistrant o tym, jak doskonale zespół rozegrał internety. Formacja, która niegdyś sieć traktowała jako zagrożenie największe, teraz całą płytę de facto udostępniła za darmo przed premierą. Badania ukazujące, że kupujemy w sklepach płytowych to, co już znamy dały do myślenia. I ważna też była strategia. Kolejność ruchów. Zaczęło się 18 sierpnia od "Hardwired". Singiel fanów metalu wprowadził w ekstazę. "Znów drżę jak nastolatek czekając na nową Metallikę" pisali w mediach społecznościowych ludzie, którzy zespół dawno spisali na straty. Bo klimatem formacja powróciła do produkcji kojarzonych z dwoma pierwszymi albumami, narzuciła tempo, szokowała korespondencją głosu z sekcją. Następne dwa nagrania sprawiły jednak, że na nowo zbudowanym ideale pojawiły się rysy. Najkrócej rzecz można ująć tak, że tęsknota za "Kill ‘em All" przesłoniła i oczy i uszy. Bo "Atlas, Rise!" z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskiwał, porywał gitarowymi wariacjami. I ukazała się płyta. I okazało się, że zespół wszystkie fanów tęsknoty miał w… dokładnie tam. "Hardwired...To Self-Destruct" to płyta Metalliki, co słychać w każdym momencie. Jednak tyle samo tu z klimatu "Load" i "Reload" co z podjazdów w stronę "Ride The Lightning". Na pewno zawiedzeni będą jednak ci, którzy oczywistych przebojów, takich jak w pamiętnym 1991 roku, się spodziewali. Tu nie ma następców ani kolejnej części "Unforgiven", ani "Nothing Else Matters". A o tym, jak bardzo uwolnili się od legendy "Enter Sandman" przekonaliśmy się oglądając słynny występ u Fallona (kto jeszcze nie widział, ten trąba). Najbardziej przebojowe wydaje się być "Now That We’re Dead", które najdobitniej operuje estetyką riffów i refrenów. Podobny patent odnajdujemy w "Halo On Fire", którego refren na pewno powtarzany będzie podczas zbliżającej się trasy. Mamy jednak też zaproszenie do młyna pod sceną w postaci bezkompromisowego, jednego z najlepszych na płycie "Spit Out The Bone" (podobnego do pierwszego singla, czyli "Hardwired"), z tematem zbliżonym nieco do pamiętnego "The Shortest Straw". Mamy też podróż w stylistyki Metallice odległe, dzięki "Murder One" (ze wspaniałym, dedykowanym pamięci Lemmyego klipem) . Najważniejszy jednak w albumie jest klimat i duch, którego ostatnie dwa krążki studyjne, będące – jak teraz widać – nieco rozpaczliwym poszukiwaniem sensu grania, były pozbawione. Wreszcie nastąpiło pełne zgranie na linii Ulrich-Trujillo. Wreszcie odpał w solówkach Hammeta jest jak za najlepszych lat. Ważna jest spójność płyty i chęć zmuszenia słuchacza do powrotu. Dopracowanie każdego dźwięku, delikatne szokowanie produkcją i skupienie się na konstrukcji kompozycyjnej czynią z "Hardwired... To Self-Destruct" album, który być może nie jest wielki (bo raptem tylko bardzo dobry), ale na pewno historyczny. A już na pewno taki, który sprawia, że nie tylko ortodoksi będą dumni z tego, że słuchają metalu. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
Wisienka na torcie będzie na samym końcu wpisu. Metallica wie, jak uczyć się na błędach. Wiele lat temu, obrażeni na cały internet walczyli z Napsterem. Była to nierówna walka z wiatrakami. O ile kiedyś trudno acz możliwe było walczyć z internetem, to obecnie, w czasach streamingu, rosnącej popularności muzyki online, Youtube i spadającej sprzedaży fizycznych płyt, jest to już niemal niewykonalne. Minęło wiele lat, aby Metallica stała się przykładem idącego z duchem czasów zespołu, ukazując swój nowy album “Hardwired… To Self Destruct” w pierwszej kolejności w sieci. Przesłuchałem wszystkie premierowe klipy i nie zawahałem się parę zdań powiedzieć o tym albumie. Aby nie zanudzać was przydługawym wstępem, przejdźmy od razu do konkretów, póki muza jest jeszcze cieplutka. Moth Into Flame (9/10) Ćmy ciągną do światła. Szczególnie w ciemności. Jeśli przez wiele lat Metallica kazała czekać na nowy materiał i w ostatnich dniach ujawniła swoje nowe klipy, fani zespołu przerodzili się w metaforyczne ćmy widząc nowe światło. Światło inne, niż widzieli do tej pory. Nowe, jeszcze bardziej jaśniejsze niż dotychczas. Mimo starych przyzwyczajeń, słychać tu sporo nowych nawyków. Chwała im za to, że wciąż idą do przodu. Hardwired (8/10) Kolejna porządna klepa, dla której warto mieć mocne słuchawki. Turbo tempo, za którym niełatwo nadążyć. Nie polecam tańczyć w domu, jeśli ma się zbyt ciasno ustawione meble 🙂 Atlas, Rise! (7/10) Nie ma to jak ustawić sobie kamery w studiu i nagrywać moment nagrywania. Taki making of. Dziwnie ogląda się klip muzyków, którzy nagrywają muzę prawie na siedząco. Co prawda do szachistów im daleko, ale jakoś tak dziwnie się ogląda. Muzycznie tym razem raczej przeciętnie. Jak by nieco próbowali zluzować swój styl. Now That We’re Dead (7/10) Pęknięta podłoga dobrze świadczy o basiście 🙂 A popękane bębenki uszu o słuchaczu jakim jest. A propos bębnów, warto tu się im przysłuchać, mimo iż jest ich niewiele. Basista też ma tu niewiele roboty, ale za to dobrze wprawia w rytm. Tak niewiele robiąc poczynili tu tak wiele. I dobrze im wyszło. Po przesłuchaniu pierwszych wyżej wymienionych utworów można być zadowolonym, ale niedosyt pozostaje. Gdzie jest ta stara mocna Metallica? No dobra. Chcecie mocniej? To proszę bardzo. Sami tego chcieliście: Spit Out The Bone (10/10) To drugi z ulubionych kawałków idący w parze z wisienką na torcie, o której obiecałem napisać na samym końcu. Apokalipsa. Czasy ostateczne. Wszystko zrujnowane. Upadek człowieczeństwa. Kocham takie klimaty! Aż chce się krzyczeć stare dobre hasło: Kill’em all! Wspanile słyszeć skrócone na maxa odstępy między szarpnięciami za struny. Miłośnicy kultury cyberpunkowej też znajdą tu coś dla siebie i pokochają ten utwór. Ja go polubiłem od razu. Halo On Fire (6/10) Zaczyna się niby tak spokojnie. Dalej też jest spokojnie (taka zmyłka dla oczekujących rozwinięcia akcji), ale napięcie się zwiększa w inny sposób…. aby za chwilę ochłonąć i odpłynąć. Zdecydowanie najbardziej nastrojowy klip w tym albumie. I całkiem niekrótki, bo trwa dobre ponad 8 minut. Dream No More (5/10) Kolejny przykład na to, że jeśli nie chcesz, aby puszczano cię w radio, wystarczy napisać muzykę dłuższą niż antenowe 4 minuty. Utwór zdecydowanie na nocne audycje, więc zasadę długości muzyki można spokojnie olać. Bo powiedzmy szczerze, jak można zbudować napięcie mieszcząc się w czasie antenowym? Na tle całego albumu wypada raczej średnio, ale da się słuchać. Raczej standard. Nie można jednak w tak długiej historii zespołu oczekiwać za każdym razem wielkiego WOW. Confusion (2/10) Najsłabszy kawałek, o którym nie wiem co napisać, dlatego go pominę, przechodząc do kolejnego. ManUNkind (7/10) Łby świni, krew i symbole szatana. Niby to wszystko jest przereklamowane i dawno stało się niemodne, lecz tutaj podane jest z rozsądnej formie. Na początku spodziewałem się szybszego tempa i gdybym spoczął na przesłuchaniu tylko 3 pierwszych minut, myślałbym, że tak rzeczywiście jest. Całość nadrabia długi riff, który dziarga mózg pozostawiając tylko niejadalne resztki. Takie mięcho daje radę. Here Comes Revenge ( Znakomity śpiew i fabuła klipu. Wielokrotnie zmieniający się motyw muzyczny powodujący, że słuchając pierwszy raz tego utworu nie wiesz, co za chwilę się stanie. Lubię taki typ prowokowania emocji. Zdecydowanie najbardziej rozbudowany utwór w całym albumie. Z czystym sumieniem daję mocną dziewiątkę z plusem. Am I Savage? (4/10) Początek całkiem ciekawy. Zaczyna się rockandrollowo, potem melodycznie dzięki wokalowi. I jest git. Później toczy się jak ociężała lokomotywa, by potem znowu na chwilę zyskać na dynamice. Mimo niepełnej spójności, motyw może się spodobać osobom, które gustują w mieszanych motywach. Niełatwo się wczuć przy tym numerze. Lords Of Summer (9/10) Hardcorowo. Wszystko tak, jak być powinno. Wspaniały widok: oglądać w klipie pełną publikę, przepełnioną ogromną dawką adrenaliny podczas dużego koncertu. Muzyczny rozpierdol i szał tysięcy ludzi zebranych na koncercie. To po prostu musi być piękne. Innej opcji nie ma. A na koniec obiecana wisienka na torcie. Przyznam, że treść tego video była dla mnie miłym zaskoczeniem. Murder One (11/10) I wtedy pojawia się on. Cały na czarno. W kapeluszu ofkors. Legendarny Lemmy z Motörhead. Wielki szacun dla zespołu Metallica za ukłon w stronę Lemmiego. Jesteście wielcy! Broń, kokaina, szybka jazda, whisky, czyli to, co konie kochają najbardziej. Powolne, sadystyczne szarpanie w struny, a także ciężkie i długie riffy czynią ten kawałek ponadczasowym. Czy takim będzie? Jestem nieświęcie przekonany, że TAK! Metallica – Hardwired… To Self-Destruct. Opinia o albumie Metallica uznawana jest za prekursora trashmetalu. Tak było kiedyś. Niektórzy twierdzą, że teraz bardziej pasuje im przydomek rust metal. Nie zgadzam się. Dinozaury nigdy nie rdzewieją, choć z albumu na album coraz trudniej jest zaskoczyć słuchacza czymś nowym. Stare dobre brzmienie, to samo strojenie znane od lat. Jeśli coś jest dobre, to po co to zmieniać na siłę? Są zespoły, które w każdym nowym albumie potrafią wywołać ten element zaskoczenia i powiew świeżości, np. Prodigy. Może Metallica nie ma takiego daru, co jednak nie ujmuje jej w żadnym stopniu, a ich najnowszy album zasługuje na dołączenie go do swojej kolekcji. A to czytałeś? Spodobał Ci się wpis pt.:Metallica – Hardwired… To Self-Destruct. Subiektywna recenzja klipów albumu w dniu premiery?Za każdym razem kiedy zapominasz dać lajka pod wpisem, gdzieś na świecie ginie mały kotek :)
Sklep Muzyka Ciężkie brzmienia Zagraniczna Data premiery: 2016-11-18 Rok nagrania: 2016 Rodzaj opakowania: Digipack Producent: Universal Music Group Wszystkie formaty i wydania (5): Cena: Oferta : 84,99 zł 84,99 zł Produkt w magazynie Empiku Wysyłamy w 24 godziny Oferta dvdmax : 91,99 zł Wszystkie oferty Najczęściej kupowane razem "Posłuchaj" "Posłuchaj" Płyta 1 1. Hardwired 2. Atlas, Rise! 3. Now That We’re Dead 4. Moth Into Flame 5. Dream No More 6. Halo On Fire Opis Opis Metallica – amerykański zespół heavymetalowy założony w Los Angeles w 1981 roku przez Jamesa Hetfielda i Larsa Ulricha. Uważany za jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych zespołów metalowych lat 80. Legendarny zespół metalowy powraca z długo wyczekiwanym, dziesiątym studyjnym albumem “Hardwired… To Self-Destruct”. Metallica sprzedała ponad 110 milionów albumów na całym świecie, ich poprzedni krążek “Death Magnetic“ pokrył się platyną w 17 krajach, a miliony fanów miały okazję zobaczyć zespół na największych arenach podczas trasy koncertowej. Metallica sprzedała na całym świecie ponad 100 milionów egzemplarzy albumów, z czego ponad 57 milionów egzemplarzy sprzedano w samych Stanach Zjednoczonych. Zespół został sklasyfikowany na 3. pozycji listy zestawiającej Najlepsze Zespoły Metalowe Wszech Czasów sporządzonej przez MTV oraz na 5. pozycji listy zestawiającej 100 Najlepszych Artystów Hard Rocka sporządzonej przez VH1. W 2009 roku Metallica została wprowadzona do Rock and Roll Hall of Fame. Tracklista: CD 1 1. Hardwired 2. Atlas, Rise! 3. Now That We’re Dead 4. Moth Into Flame 5. Dream No More 6. Halo On Fire CD 2 1. Confusion 2. Manunkind 3. Here Comes Revenge 4. Am I Savage 5. Murder One 6. Spit Out The Bone CD 3 1. Lords Of Summer 2. Ronnie Rising Medley 3. When A Blind Man Cries 4. Remember Tomorrow 5. Helpless (Live At Rasputin Music) 6. Hit The Lights (Live At Rasputin Music) 7. The Four Horsemen (Live At Rasputin Music) 8. Ride The Lightning (Live At Rasputin Music) 9. Fade To Black (Live At Rasputin Music) 10. Jump In The Fire (Live At Rasputin Music) 11. For Whom The Bell Tolls (Live At Rasputin Music) 12. Creeping Death (Live At Rasputin Music) 13. Metal Militia (Live At Rasputin Music) 14. Hardwired (Live In Minneapolis) Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Hardwired... To Self Destruct (Deluxe Edition) Wykonawca: Metallica Dystrybutor: Universal Music Polska Data premiery: 2016-11-18 Rok nagrania: 2016 Producent: Universal Music Group Nośnik: CD Liczba nośników: 3 Rodzaj opakowania: Digipack Wymiary w opakowaniu [mm]: 126 x 21 x 141 Indeks: 20112769 Recenzje Recenzje Dostawa i płatność Dostawa i płatność Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez empik. Wszystkie oferty Wszystkie oferty Empik Music Empik Music Inne tego wykonawcy W wersji cyfrowej Najczęściej kupowane Inne tego dystrybutora
hardwired to self destruct tekst